Zgodnie z obietnicą dzisiaj kilka słów o moich portretach koni.
Historia jest długa, bo konie zawsze były w moich marzeniach. Ponieważ wychowałam się w dużym mieście , które jest w istocie kamienną pustynią, bardzo brakowało przestrzeni i natury. Marzyłam o koniach i własnym psie jak wiele dzieciaków i te marzenia przelewałam na papier. Jak tylko podrosłam wzięłam sprawy w swoje ręce i zaczęłam realizować swoje marzenia naprawdę. Jeźdźiectwo stało sie moja pasją do tego stopnia, że dość szybko stałam się organizatorem obozów jeździeckich. Dla koni porzuciłam nawet żeglarstwo i karierę morską. Naprawdę myślałam o tym , żeby uczynić z tego swój zawód.
Ale zawsze woziłam z sobą szkicownik. Nie wydawało mi się to niczym nadzwyczajnym. Wiele osób tak robiło. Aż pewnego dnia zauważył to nasz kolega i wykrzyknął :
- Co to takie chowanie się po kątach i rysowanie pod stolem ! Dawać to wszystko na stół! Przyniósł szybko stoliki i krzesła z sąsiednich pokoi, zsunął je i kazał nam wyłożyć wszystkie szkicowniki, ołówki, farbki i co tam kto miał. Niemal cała ekipa studenckiego obozu jeździeckiego zasiadła wokół tego stołu, który od tej chwili stał się naszą pracownią.
Mieszkaliśmy wtedy w bardzo luksusowym jak na
owe czasy hotelu należącym do ośrodka szkolenia rolniczego w Pińczowie,
który blisko współpracował ze stadniną koni w Michałowie. W dzień
pracowaliśmy w stajni i jeździlismy konno i po całym dniu ciężkiej
fizycznej pracy chciało się nam siadać w naszej prowizorycznej pracowni i
do późnych godzin nocnych rysować i malować konie. Stawialiśmy sobie
różne zadania, np. zaobserwować kolory i budowę końskiego oka, oddać
ruch konia w skoku albo delikatne rysy siwej klaczy arabskiej.
Słuchaliśmy muzyki z radiomagnetofonu i pamiętam , że przebojem był wtedy album "The Wall" Pink Floyd.
Nasze rysunki przypinaliśmy pineskami na ścianie dużego hotelowego pokoju i po 2 czy 3 tygodniach zabrakło na niej miejsca. Nasza mała galeria wzbudzała też zainteresowanie i przychodzili goście, którzy podziwiali nasze prace.
Za uciułane grosze kupowalismy ołówki w miejscowym sklepiku ( bardzo dobrej jakości!), zdobywaliśmy papier, a takze odczynniki do naszej pracowni fotograficznej. Pamiętam, że utwalacz dostalismy z pracowni RTG na pogotowiu ratunkowym. Aby przedłużyć nasz pobyt w ośrodku pracowaliśmy w stajni i naprawdę robiliśmy niesamowite rzeczy.
To było ważne doświadzczenie. Dla mnie odkrywcze, bo chociaż pochodzę z rodziny o tradycjach malarskich, nie dawano mi nigdy wsparcia.
Jednak nasze marzenia i plany pokrzyżował stan wojenny.
Konie zaistniały w moim życiu potem też dzięki hipoterapii i praca z osobami niepełnosprawnymi otworzyła mi zupełnie nową, niezwykle twórczą drogę rozwoju. Odkryłam poprzez hipoterapię zupełnie inną dziedzinę życia. Praca z ludźmi jest bowiem najbardziej twórczym zajęciem. Szybko jednak do mojej pracy włączyłam też sztukę. To połączenie dwóch pozornie odległych dziedzin dało wspaniałe efekty. Terapia i sztuka bardzo dobrze sie uzupełniają.
Ale malarstwo stało się też moim drugim zawodem. Wtedy nie myślałam jeszcze o tym , że moje obrazy będą cieszyły się takim powodzeniem i będę malować portrety dla innych miłośnków koni na zamówienie. To był proces, który zapoczątkowało tamto jakże odległe dziś doświadzczenie i który trwa nadal i nieustannie. Chyba sobie go nawet nie uświadamiałam. Konie więc nadal maluję "dla siebie", nawet wtedy gdy robię to na zamówienie , dla kogoś kogo nawet nie znam i często wracam myślami do tamtego doświadczenia z obozu studenckiego.
Historia jest długa, bo konie zawsze były w moich marzeniach. Ponieważ wychowałam się w dużym mieście , które jest w istocie kamienną pustynią, bardzo brakowało przestrzeni i natury. Marzyłam o koniach i własnym psie jak wiele dzieciaków i te marzenia przelewałam na papier. Jak tylko podrosłam wzięłam sprawy w swoje ręce i zaczęłam realizować swoje marzenia naprawdę. Jeźdźiectwo stało sie moja pasją do tego stopnia, że dość szybko stałam się organizatorem obozów jeździeckich. Dla koni porzuciłam nawet żeglarstwo i karierę morską. Naprawdę myślałam o tym , żeby uczynić z tego swój zawód.
Ale zawsze woziłam z sobą szkicownik. Nie wydawało mi się to niczym nadzwyczajnym. Wiele osób tak robiło. Aż pewnego dnia zauważył to nasz kolega i wykrzyknął :
- Co to takie chowanie się po kątach i rysowanie pod stolem ! Dawać to wszystko na stół! Przyniósł szybko stoliki i krzesła z sąsiednich pokoi, zsunął je i kazał nam wyłożyć wszystkie szkicowniki, ołówki, farbki i co tam kto miał. Niemal cała ekipa studenckiego obozu jeździeckiego zasiadła wokół tego stołu, który od tej chwili stał się naszą pracownią.
"Gniadosz" olej na płótnie 18 x 24 cm. |
Słuchaliśmy muzyki z radiomagnetofonu i pamiętam , że przebojem był wtedy album "The Wall" Pink Floyd.
"Skarogniady" obraz olejny na płótnie 70 x 80 cm |
Nasze rysunki przypinaliśmy pineskami na ścianie dużego hotelowego pokoju i po 2 czy 3 tygodniach zabrakło na niej miejsca. Nasza mała galeria wzbudzała też zainteresowanie i przychodzili goście, którzy podziwiali nasze prace.
Za uciułane grosze kupowalismy ołówki w miejscowym sklepiku ( bardzo dobrej jakości!), zdobywaliśmy papier, a takze odczynniki do naszej pracowni fotograficznej. Pamiętam, że utwalacz dostalismy z pracowni RTG na pogotowiu ratunkowym. Aby przedłużyć nasz pobyt w ośrodku pracowaliśmy w stajni i naprawdę robiliśmy niesamowite rzeczy.
To było ważne doświadzczenie. Dla mnie odkrywcze, bo chociaż pochodzę z rodziny o tradycjach malarskich, nie dawano mi nigdy wsparcia.
Jednak nasze marzenia i plany pokrzyżował stan wojenny.
"Kasztan" olej na płótnie 50x 40 cm |
Po wielu latach tak się zdarzyło , że miałam wypadek
i przez miesiąc nie mogłam chodzić. Jedyną rzeczą , którą mogłam
zrobić to dowlec się do komutera. Zalogowałam się wtedy na różnych
portalach dla artystów i wstawiłam swoje stare rysunki. Następnego dnia
nie mogłam uwierzyć własnym oczom! Wszystkie były na pierwszych
stronach!
"Miłość" olej na płótnie 30 x 40 cm |
Konie zaistniały w moim życiu potem też dzięki hipoterapii i praca z osobami niepełnosprawnymi otworzyła mi zupełnie nową, niezwykle twórczą drogę rozwoju. Odkryłam poprzez hipoterapię zupełnie inną dziedzinę życia. Praca z ludźmi jest bowiem najbardziej twórczym zajęciem. Szybko jednak do mojej pracy włączyłam też sztukę. To połączenie dwóch pozornie odległych dziedzin dało wspaniałe efekty. Terapia i sztuka bardzo dobrze sie uzupełniają.
"Srokacz" obraz olejny na płótnie 40 x 50 cm |
Ale malarstwo stało się też moim drugim zawodem. Wtedy nie myślałam jeszcze o tym , że moje obrazy będą cieszyły się takim powodzeniem i będę malować portrety dla innych miłośnków koni na zamówienie. To był proces, który zapoczątkowało tamto jakże odległe dziś doświadzczenie i który trwa nadal i nieustannie. Chyba sobie go nawet nie uświadamiałam. Konie więc nadal maluję "dla siebie", nawet wtedy gdy robię to na zamówienie , dla kogoś kogo nawet nie znam i często wracam myślami do tamtego doświadczenia z obozu studenckiego.
"W stajni" olej na płótnie 80 x 60 cm. |